Opowieść o cudownej piecie ze Skrzatusza
W dawnych czasach kronikarze, najczęściej księża, spisywali historię swych parafii, posługując się dokumentami, których było niewiele, bo drewniane kościoły płonęły jak za- pałki, oraz opowieściami zasłyszanymi od ludu, przekazywanymi z pokolenia na pokolenie i ubarwianymi przez bajarzy. W kronikach, które przetrwały do dziś, wydarzenia prawdziwe przeplatały się z legendą i obecnie już nie wiadomo, co tak naprawdę się wydarzyło.
W ten właśnie sposób dochowała się do naszych czasów opowieść o cudownej piecie, która zdobi ołtarz główny sanktuarium maryjnego w Skrzatuszu - architektonicznej perły powiatu pilskiego.
*
Dawno temu, gdy na porządku dziennym były profanacje, rabowanie kościołów i antykatolickie rozruchy w Wielkopolsce, zły los nie ominął też świątyni w Mielęcinie koło Tuczna. A zdarzyło się to ósmego dnia września Roku Pańskiego 1575. Trwał właśnie odpust w Mielęcinie. Zgromadził nie tylko miejscowych katolików, ale także liczną grupę heretyków z całej okolicy, którzy od pewnego czasu - ponieważ byli w większości - domagali się zamiany miejscowego kościoła na zbór luterański. Pyskówka, sprowokowana przez pastora z Tuczna, rychło przekształciła się w bijatykę. Katolicy, których było zaledwie kilkunastu, musieli salwować się ucieczką, natomiast zwycięski tłum luteranów wdarł się do kościoła, zrabował znajdujące się w nim wota, a przedmioty kultu maryjnego zniszczył i wrzucił do jeziora.
Była wśród nich figurka wykonana z drzewa lipowego, przedstawiająca Matkę Boską, trzymającą na kolanach martwe ciało Chrystusa. Mimo obciążenia kamieniami polichromowana pieta wypłynęła na powierzchnię wody i w jednym, i w drugim, i w kolejnym jeziorze. Nie powiodła się też próba jej spalenia. Figurka nie pozwalała się zniszczyć, co w końcu zniechęciło łupieżców.
Przypadkowym świadkiem tego wydarzenia był pewien garncarz z Piły - katolik, który nie mógł patrzeć na bezczeszczenie piety. Pod pretekstem szukania zabawki dla swoich dzieci zaproponował odkupienie jej od luteran. Zgodzili się. Pazerność przeważyła nad religijnym zacietrzewieniem.
W drodze do domu garncarz zatrzymał się na nocleg w Skrzatuszu. Podczas kolacji pokazał gospodarzom i kilku jeszcze mieszkańcom wsi figurkę, opowiadając historię jej znieważenia. Opowieść ta wzruszyła do łez Katarzynę Kadrzycką, mieszkankę Skrzatusza, która zaczęła nalegać, aby ofiarował jej pietę. Poruszony łzami, garncarz uległ i za niewielką opłatą pozostawił ją w domowym ołtarzyku swoich gospodarzy.
Cudowna rzeźba pozostała tu jednak tylko parę dni, bowiem w nocy "rozjaśniona wielką jasnością" - jak zapisał kronikarz - we śnie upominała się u Katarzyny Kadrzyckiej o godniejsze dla siebie miejsce. Niewiasta następnego dnia opowiedziała o swym widzeniu kapłanowi o imieniu Benedykt, który uznał to za cudowny znak i dokonał uroczystego wprowadzenia figurki do powstałego zaledwie trzy lata wcześniej drewnianego kościółka. Jako najszlachetniejszy klejnot umieścił ją w ołtarzu głównym.
*
Mijały lata. Pieta, początkowo czczona gorliwie, później trochę puszczona w niepamięć, sama upomniała się o należne jej miejsce. Prawie pół wieku później, w nocy z 13 na 14 listopada Roku Pańskiego 1621, doszło do wydarzenia, które wzmogło kult "Pani Skrzatuskiej". Tej nocy mieszkańców wsi zaalarmowało światło, bijące od strony kościoła. Sądząc, że ich świątynia płonie, co często zdarzało się w czasach, gdy w Polsce budowano głównie drewniane kościoły, z wiadrami pełnymi wody rzucili się na ratunek. Gdy wbiegli do kościoła, okazało się, że to nie pożar, lecz jasne światło bijące z figurki Matki Bożej Bolesnej. Zadziwieni uklękli, wznosząc modły i śpiewając nabożne pieśni, sławiące Najświętszą Panienkę. Tak trwali do świtu.
Wieść o tym wydarzeniu rychło obiegła nie tylko najbliższą okolicę, ale cały kraj, a wraz z nią rosła popularność skrzatuskiej piety. Pomnażała się też liczba pielgrzymek i cudów, skrzętnie zarejestrowanych przez kronikarza. Dziwiąc się, zapisał też, że w tak małej miejscowości w czasie odpustu udzielono aż trzy tysiące komunii.
Historię parafii pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP w Skrzatuszu, nierozerwalnie związanej z losami cudownej figurki, spisał w 1777 roku ksiądz Andrzej Delert, wikariusz parafialny. Udało mu się także zarejestrować wszystkie cuda, które dokonały się za przyczyną „Pani Skrzatuskiej”, a zatwierdzone zostały przez władzę duchowną.
*
Dzieje cudownej figurki, która dzisiaj przyciąga jak magnes pielgrzymów do Skrzatusza, są jak scenariusz filmowy. Wątki sensacyjne i legendarne wydają się jednak nie mniej interesujące niż świadectwo wiary mieszkających tu pokoleń. Matka Boska Bolesna, trzymająca w ramionach ciało syna, od stuleci słucha modlitw błagających o pomoc. I nadal pomaga.
PS. Legenda pochodzi z naszej książki pt: "Zaklęta w kamień" wydanej przez Studio Projektu Graficznego ART.-WENA w 2021 roku.
Tekst: Zbigniew Noska
Rysunek: Krystyna Noska
Wigilia pod nadzorem gestapo
Szybko zapadał grudniowy zmierzch nad Lebehnke (dziś Stara Łubianka). Przenikliwy chłód, potęgowany uderzeniami śnieżnej zamieci, sprawiał, że nieliczni przechodnie przemykali z rzadka uliczkami wsi i chronili się pospiesznie w domach. Rozjaśnione blaskiem choinkowych świec okna przypominały, że oto nadszedł ten jedyny w swoim rodzaju wieczór. Wigilia Bożego Narodzenia 1936 roku. Wieczór, który krzepi serca nadzieją i niesie ukojenie.
*
Zegar wybił czwartą po południu, gdy do drzwi mieszkania pastora Domke ktoś gwałtownie załomotał. Duchowny był zaskoczony. O tej porze nikogo się nie spodziewał. Nabożeństwo, do którego właśnie się przygotowywał, miało odbyć się tradycyjnie za dwie godziny. Podszedł nieco zniecierpliwiony do drzwi. Łomot się nasilał. Wyraźnie ktoś zamiast pukać, walił pięścią w drzwi. Gdy pastor otworzył, zrozumiał, skąd ta obcesowa agresja intruza. Do mieszkania wtargnął osobnik w skórzanym płaszczu i machnąwszy przed nosem pastora legitymacją, warknął:
- Gestapo!
Funkcjonariusz tajnej policji niemieckiej z Wałcza rozsiadł się w fotelu. Nie pytając o zgodę, rozpiął płaszcz, odsłaniając kaburę pistoletu przytroczoną do pasa. Bez zbędnych ceregieli, zimno i brutalnie oświadczył, że kościół ma być zamknięty, nabożeństwo się nie odbędzie, a jeżeli tego wieczoru wydarzy się cokolwiek, co "naruszy spokój i porządek", to on, pastor Domke, odpowie za to. Będzie miał okazję przekonać się, że w areszcie gestapo w Wałczu znajdzie się dla niego miejsce na tegoroczne święta Bożego Narodzenia. A później...
- Później może się okazać, że i w obozie są też jeszcze wolne prycze dla zwolenników Bekennende Kirche (Kościoła Wyznawców) - dodał z ironicznym uśmiechem.
Pytając o powód zamknięcia świątyni, usłyszał, że on, pastor Domke, musi zapamiętać sobie raz na zawsze, że władza nie pozwoli nigdy, aby tacy jak on i jemu podobni zwolennicy pastora Martina Niemoellera oraz jego Kościoła rozbijali jedność niemieckiej społeczności i prowadzili wrogą wobec narodowosocjalistycznego państwa robotę.
- Jeśli chcesz być, pastorze, uważany za dobrego Niemca, powinieneś wiedzieć, że dobry niemiecki ewangelik to ten, co popiera wielkie dzieło Adolfa Hitlera. Tak jak to robią Deutsche Christen (niemieccy chrześcijanie). W przeciwnym razie zamknięte będą przed tobą, pastorze. wrota świątyń i odwrócą się od niego wierni. Za to bramy kacetów... Tak, tam czeka na pastora miejsce. Obok wszelakiej hołoty - dodał, zatrzaskując za sobą drzwi.
*
Po tym spotkaniu przez dłuższą chwilę kapłan nie mógł dojść do siebie. Wzburzyły go nie tylko brutalne pogróżki gestapowca, ale jeszcze bardziej przejmująca i bolesna świadomość głębokiego rozbicia i podziału wewnątrz ewangelickich gmin. Zapoczątkował to w Berlinie
pastor Joachim Hossenfelder, który uznał nadrzędność niemieckiego rasizmu nad wartościami chrześcijańskimi. Zorganizowany przez jego zwolenników ruch niemieckich chrześcijan (Deutsche Christen), zakazywał prokreację z obcymi rasami. Postulował odrzucenie Starego i weryfikację Nowego Testamentu w celu usunięcia z niego elementów tradycji i kultury żydowskiej. Zalecał ochronę czystości rasy niemieckiej przez odrzucenie "niedotykalnych" i "niepełnowartościowych" (czyli osób narodowości innych niż niemiecka, chorych i upośledzonych). Działania te były sprzeczne z historią i tradycjami ewangelików, wśród których pojawiły się protesty przeciwko uzależnianiu religii od faszystowskiego państwa. Jednym z jego przejawów był Bekennende Kirche. Pastor Domke, który z nim sympatyzował, myślał z goryczą, że to pęknięcie wspólnotowej więzi, ten rozziew między sumieniem i duchem ewangelii a nieludzką rzeczywistością, staje się z każdą chwilą większy i niebezpieczniejszy dla prawdziwych wyznawców Chrystusa.
*
Po wyjściu gościa Domke szybko się ubrał i poszedł do kościoła. Był zamknięty. Na stopniach schodów świątyni, wznoszącej się na wzgórzu w północnej części wsi, stał w narastającej śnieżycy i w gorzkiej zadumie, oczekując wiernych. Za zawartymi wrotami trwał w głuchym milczeniu i ciemnościach jego kościół... Kościół, do którego właśnie dzisiaj, w ten święty wieczór, jemu i jego parafianom zabroniono wstępu.
Dochodziła już szósta, gdy w dali dostrzegł chybotliwe światełka, powoli zdążające ku świątyni. To pierwsi wierni podążali tutaj na wieczorne nabożeństwo. Nadchodzący pozdrawiali pastora, ściskając mu dłoń. Wyrażali zdziwienie, że nauczyciel Hundt, który jako starszy gminy był w posiadaniu klucza od świątyni, jeszcze nie nadszedł.
Domke uśmiechnął się gorzko. On wiedział już, że Hundt dziś nie przyjdzie. Nie darmo wszak dawał już od pewnego czasu do zrozumienia, że sympatyzuje z niemieckimi chrześcijanami. A oprócz tego z całą pewnością nie miał ochoty utracić posady w szkole. No i ten osobnik w skórzanym płaszczu też chyba złożył Hundtowi wizytę.
Przybywało ludzi, którzy gromadzili się wokół stojącego na schodach pastora i coraz głośniej wyrażali zdziwienie, że drzwi kościoła są zamknięte. Niektórzy zaczęli wołać, aby pójść po Hundta albo po prostu wziąć od niego klucze. Zebrała się spora gromadka, choć pastor miał świadomość, że o wiele więcej wiernych zostało w domach, niż przyszło tutaj. Wiedział, że czekali na jego słowa. Wstąpił na najwyższy stopień schodów, poprosił, by uciszyli się i mocnym, ale opanowanym głosem zaczął kazanie.
Mówił, że w ten jedyny w roku święty wieczór przyszli do świątyni, która została wzniesiona rękoma ich przodków, jest utrzymywana ich wysiłkiem, na chwałę Boga Jedynego i ku pożytkowi tej wspólnoty wiernych, do której oni wszyscy należą. Przyszli do tej świątyni, do której oni wszyscy mają prawo, aby tutaj bez przeszkód przychodzić i pełnić Bożą służbę. Przyszli i zastali zamknięte wrota.
Gdy zamilkł na chwilę, wśród zebranych narastał coraz głośniejszy szmer. Wtem z boku błysnęło ostre światło silnej elektrycznej latarki. Przesunęło się po twarzach zgromadzonych, wydobywając je z ciemności. Latarkę trzymał w dłoni ten sam funkcjonariusz gestapo, który odwiedził już dziś pastora. Domke poczuł bolesny skurcz w gardle. Gestapowiec, zwracając się ostro do zebranych, zażądał, aby powrócili do domów i nie zakłócali spokoju. W przeciwnym razie może to spowodować przykre konsekwencje! Dla pastora przede wszystkim!
W ciszy, która potem nastąpiła, ktoś powiedział, żeby zakończyć to spotkanie śpiewem i modlitwą. Popłynęły słowa pieśni "Vom Himmel hoch, da komm ich her" ("Z nieba wysokiego przychodzę tu...") Potem wspólne "Ojcze nasz" i błogosławieństwo pastora. W ciszy, małymi grupkami wierni rozchodzili się spiesznie do domów. Niektórzy myśleli z obawą: czyją twarz uchwyciło i zapamiętało bystre oko gestapowca? I co będzie dalej?
*
- "Stille Nacht, heilige Nacht...". Noc, która powinna przynieść wszystkim ludziom dobrej woli chwilę spokoju i ukojenia, słowa pojednania i przebaczenia - myślał pastor Domke, wracając do domu. - Wielu, bardzo wielu nie wytrzyma tej próby i popłynie z prądem wydarzeń.
PS. Opowiadanie pochodzi z naszej książki pt: "Studnia nieszczęścia. Okruchy historii Piły i okolic" wydanej przez Studio Projektu Graficznego ART-WENA w 2022 roku.
Tekst: Zbigniew Noska
Rysunek: Krystyna Noska
W KRĘGU REGIONALNYCH BAŚNI. 102 LEGENDY STAROPOLSKIEGO POWIATU WAŁECKIEGO - Jarosław Leszczełowski, wydanie I, czerwiec 2022.